Napisane 6.08.08 ok 16:00
Jestem w drodze z Aleksandrii do Mansoury. Po dwudniowej wycieczce przy życiu trzyma mnie wyłącznie kawa. Powtarzane na okrągło słowo 'amazing' chyba straciło na sile. W gruncie rzeczy wszystko jest tu dla mnie amazing. Nie minął jeszcze tydzień, a ja czuję się coraz pewniej. Nie drażni mnie temperatura, bawią ciekawskie spojrzenia. Chociaż nadal trochę boję się arabów. Póki co poznałam najmniej egipskich egipcjan- wychowani w UK śmieją się z fanatyzmu i nie chcą mieć egipskich, zakapturzonych żon. No w sumie się nie dziwię, bo to jak kupowanie kota w worku.
Przyjemnie jest oglądać Egipt przez okno klimatyzowanego samochodu, ale chyba jeszcze przyjemniej byłoby wyjsć na targ po owoce ciemną nocą. Tak przynajmniej pomyślałam jeżdżąc bardzo późną porą po dzikiej arabskiej dzielnicy, to było jedno z takich miejsc do których policja nigdy nie zagląda. Słabo oświetlone ulice, osły ciągnące wózki z arbuzami, kruszące się mury ponurych budynków i krzyki, bójki. W Mansurze nie ogląda się Egiptu w ogóle. W grupie exchange-studentów trendy jest narzekać na brud, smród i nudę (powody bynajmniej nie zmyślone- śmieci wynosi sie na ulicę, lub też po prostu wyrzuca przez okno; nuda- bo wciąż większość osób nie chodzi do szpitala). Jedyną rozrywką są codzienne wyjścia do tej samej kawiarni i nocne picie piwa. A wrażenia leżą na ulicy. Wystarczy pójść na spacer, czy wsiąść do taksówki i pojechać przed siebie (bardzo tani środek transportu- w końcu litr benzyny kosztuje tu ok o,33$).
Moje uwagi z podróży Mansoura-Port Side-Alesandria-Mansoura:
1.Jeśli 4-ro pasmowa, jednokierunkowa (!!!) droga szybkiego ruchu (Ali jechał tam 200 km/h) ma rozwidlenie, a taksówkarz po kilku kilometrach orientuje się, że wybrał złą drogę, zawraca i jedzie pod prąd. I dziwi się, że mamy strach w oczach.
2.Jeśli nie masz czasu na podróż, wyślij w zastępstwie swojego osła, na pewno sobie poradzi (samotnie jadący osioł z wózeczkiem- tą samą 4-pasmową drogą ekspresową)
3.jeśli lubisz siedzieć na środku wspomnianej w pkt. wyżej drogi i czytać gazetę, koniecznie przyjedź do Egiptu.
Publiczne plaże są tu tak brudne i śmierdzące, że Bałtyk przy nich trąca luksusem. Przy stolikach siedzą kobiety zawinięte w chusty od stóp po czubek głowy (temp. ok 35C) i jedzą. Przy stolikach siedzą też mężczyźni i jedzą, niektórzy się kąpią. Dzieci się kąpią. Niektóre dzieci wieczorem piją wino z puszek po pepsi. Pełny szacunek, bo mi do tej pory dopiero raz udało się kupić piwo. To Egipt publiczny. Jest też Egipt prywatny. Plaże z białym piaskiem, parasolki z trzciny i apartamenty z widokiem na morze.
Na tego typu plażę zabrał nas kolega Aliego- rodzaj nadzianego palanta, paskudny typ araba, także szybko zawinęliśmy się z jego pięknej plaży. Ali to wspomniany już znajomy Razvana i Pitera. Lekko grubawy, uśmiechnięty, nowoczesny egipcjanin. Od momentu kiedy zabrał nas z taksówki w Port Side, do momentu kiedy wysłał w drogę powrotną z Aleksandrii do Mansoury bawił się z nami opowiadając o Egipcie, tłumacząc jego paradoksy i wybierając najlepsza shiszę w mieście. Oszałamiająca gościnność- troszczył się o nas najlepiej jak potrafił odkładając na bok wszystkie swoje zajęcia. Przy okazji: Ali ma wpływową rodzinę. Zaskoczyło mnie, jak otwarcie mówi się w Egipcie o znajomościach. O ile w Polsce "załatwianie po znajomości" zwykle chowane jest pod pozorem uczciwości, o tyle tutaj jest to normalna sprawa i powód do dumy. Ali nie był zarozumiały czy próżny, ale kiedy chciał wejść na niedozwolony teren, bez wahania powoływał się na ojca, co otwarcie wytłumaczyły nam jego koleżanki.
W morzu utonęły moje okulary przeciwsłoneczne i soczewka kontaktowa miesięczna, co spowodowało trochę problemów. O ile z kupieniem okularów nie było aż tak dużego problemu (chociaż nie są tu wybitnie popularne, większość egipcjan z nich nie korzysta), o tyle z soczewkami wręcz przeciwnie. Trzeba mieć receptę. Receptę wystawia lekarz. A ja jestem z dalekiego kraju i nie mówię po arabsku. Dzięki Aliemu zdobycie soczewek zajęło tylko trzy godziny (i chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie cieszyłam się, że lekarz mówi po angielsku).
Mój strach przed ruchem ulicznym w Egipcie powolij zamienia się w fascynację. Aby jeździć samochodem wystarczy zdać egzamin teoretyczny. Można wyprzedać na trzeciego, wymuszać pierwszeństwo, jeździć pod prąd i parkować na środku ulicy (właściwie można wszędzie, a pomysłowość arabów jest tu nieograniczona). No i przede wszystkim rządzi szybszy. Dżungla! Nie odważyłam się wprawdzie przejsć (przebiec?) przez 14-sto pasmową główną arterię w Aleksandrii, ale podpatrując innych już trochę wiem jak to zrobić i kiedy będę tam za dwa tygodnie na pewno spróbuję.
Uczymy się języków obcych i uczymy języka polskiego. I nie prawda, że tylko brzydkich słów.
Rumuński:
"Undo je baja?" - gdzie jest łazienka
"Undo je vodka?"
"Je bochczije" - ona jest brzydka
"hei" - szybciej
Arabski:
"fisa hetak" - zdrowie!
Razvan potrafi powiedzieć:
"papieros"
"na zdrowie"
"szybciej"
"gdzie jest łazienka"
"spierdalaj" (perfekcyjnie)
"tak tak"
"raz dwa"
"dupa"
Jutro wieczorem wyjeżdżamy do Dahabu. Willa, plaża, morze czerwone, nurkowanie, national drinking party i ogólnie lans.
Wrzucam pierwsze zdjęcia do galerii na picassie: http://picasaweb.google.com/litwinlinda
czwartek, 7 sierpnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
o boszsze jakby powiedziała jakaś gimnazjalistka... a ja mówie ze to niewiarygodne co ... i jak piszesz...nie znamy takiej Lindy zdrowia w tych szpitalach
Przy Twoim Egipcie moje moskiewskie karaluchy strasznie bledną. Jedynie zasady ruchu drogowego znajdują u mnie zrozumienie i dlatego w Moskwie wszędzie są przejścia podziemne. W Turcji ich nie ma, ale Turcy są tacy przystojni, że mogliby mnie nawet przejechać ;)
Buzi ;*
Prześlij komentarz