Ostatnia noc, to noc beduińska. Wyjechaliśmy na pustynię za miasto. Chłopaki z gitarą, bębnem- szkoda, że to opłacona orkiestra, a nie grupa przyjaciół. Aletrzeba przyznać, że rozkręcili zabawę profesjonalnie. W około, na skałach, paliły się świeczki, niebo całe w gwiazdach (wielki wóz widać chyba w innej częścinieba, ale jest), w oddali światła Dahabu i ognisko, a na ognisku gotujące się powolij beduińskie jedzenie (najlepsze jakie tu jadłam). I tak siedzimy sobie
i śpiewamy "knocking on haeven's door" myśląc o tych swoich niebach, do których trzeba się tak uporczywie dobijać, a może tylko o tym, jak dobre jestegipskie wino. Generalnie, egipcjanie wytwarzają wytrawne wina, ale Kasi udało się zakupić słodkie. Dopiero potem, okazało się winem mszalnym :) Po powrocie wyjście na dyskotekę, sheesha w barze na plaży, a dla wytrwałych (tym razem beze mnie) kąpiel w morzu o wschodzie słońca.
Następny dzień, to pakowanie i wyjazd. Następny dzień, to mój najgorszy dzień w Egipcie. Zaczynając od przeziębienia, które drażniło mnie przez cały dzień, kończąc na idiotycznej organizacji i prześladującej mnie wszędzie fatalnej muzyce. Jak można się przeziębić w Egipcie, skoro temperatury nie spadają poniżej 30 w dzień, a 25 w nocy? No można. Najprawdopodobniej zaatakowały mnie jakies mikroby z klimatyzacji. Z jednej strony świetnie jest mieć klimatyzację pokoju, a z drugiej strony jeśli nie jest to klimatyzacja w co najmniej ****-wym hotelu, to zapewne będzie brudna i zagrzybiona. Welcome to Egypt.Z pokoi wyprowadziliśmy się ok 13. Od tego momentu do godziny 16 siedzieliśmy w gorącym hotelowym holu, słysząc co chwilę sprzeczne informacje na temat dalszych planów. Godzina wyjazdu ciągle się zmieniała. A w głowie tylko jedna myśl, że przecież 5 minut drogi od hotelu jest laguna, jest plaża i morze dla ochłody. Po perturbacjach ze znalezieniem busa, wyjechaliśmy wreszcie w stronę Sharm ElSheikh. W palącym słońcu zwiedziliśmy najstarszą część miasta, przeganiając natrętnych sprzedawców. Potem przemieściliśmy się do centrum handlowego. Wszędzie tłumy ludzi (mnóstwo polaków), wszędzie głośno, drogo i kiczowato. Poszukiwania McDonalda trwały. Na telebimie relacja z igrzysk, chinki dostają łomot od amerykanek w kosza. Czy ma to posmak polityczny? Nie wiem,
wlokę się za grupą, ciągle smarkam i myślę tylko o wygodnym łóżku. O jakimkolwiek łóżku. No ale zwiedzamy dalej. Podziwiamy trawniki hotelowe, makiety półwyspu Synaj, knajpy i ogrody. Nawet po zmroku jest potwornie gorąco, a chociaż jesteśmy nad morzem, nie możemy iść na plażę, bo plaże są prywatne i ogrodzone. Zatrzymujemy się w barze. Ale to paskudny bar, w porównaniu z moja ulubioną knajpką w Dahabie. Nie ma ciszy, jest za to hałas ulicy, którą przewijają się tłumy ludzi. Prawdziwe palmy zastąpiono palmami sztucznymi (z migającymi na kolorowo liśćmi). No a zamiast ścieżki dźwiękowej z Forest Gump'a jakiś przykry łomot. Pewnie nawet koty, które pałętały się w Dahabie miedzy stolikami nie miałyby tu życia. To nie Egipt, to jakaś przykra kolorowa tandeta. Paskudne ciastko zapakowane w kolorowy papierek, przewiązane błyszczącą wstążką. Czekam, aż wyjedziemy z tego piekła, czekam aż wrócimy do prawdziwego Egiptu. Nienawidzę Sharm.
Wyjechaliśmy ok 23. Za nami pozostała imponująca biała brama wjazdowa ze złotym napisem "Sharm ElSheikh". Przy bramie wartownicy. Żeby przekroczyć bramę, egipcjanin musi uzyskać pisemną zgodę z dwóch ministerstw oraz od swoje mera (szefa miasta). Spoceni i klejący się od potu (niesprawna klimatyzacja) jechaliśmy do Mansury 8 godzin. Z głośników arabskie piosenki, uporczywie przebijające przez słuchawki mojej mp3-ki. Katastrofa.
Morze Czrwone jest cudowne. Ale jeśli Morze Czerwone, to tylko Dahab. Tylko laguna i cicha knajpa, z widokiem na zatokę i Arabię Saudyjską (kiedy to piszę, po plecach przechodzą mi dreszcze).
*** Sprostowanie: dwa lata temu nie doszło do rozstrzelania turystów, tylko do zamachu samobójczego (Dahab).
wtorek, 12 sierpnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Emigracji gorzki smak.
Bywa. Parafrazując poetę: czasem musi być przejebane, żeby potem było fajnie. Trochę nie ogarniam tych wojaży: gdzie byłas do tej pory,gdzie teraz jedziesz, po co? Wcześniej to wiem, że turystyka, a teraz co?
Trzymaj sie ciepł.. tfu, czego jak czego, ale ciepła to ci nie brakuje pewnie. Więc trzymaj się, po prostu.
Właściwie, to edukacyjna strona wyjazdu zajmuje mi mało czasu- kilka wizyt w szpitalu zaledwie. Co weekend gdzieś wyjeżdżam, ale to takie dłuższe wyjazdy 3-4 dni. reszta tygodnia to właśnie czas na szpital. :)
A ciepło oczywiście jest, chociaż bardzo rzadko, bo tylko wtedy, kiedy nie jest upalnie :)
Prześlij komentarz