niedziela, 3 sierpnia 2008

hity Enrique Iglesiasa na żywo

Berlin.
Przywitało mnie palące słońce, a przecież to jeszcze nie Egipt. Imponująca architektura, czyste dworce, a w przejściach podziemnych napisy ze wszystkich stron świata. Reichstag, Brama Brandenburska i kolumna zwycięstwa wyglądają dokładnie tak wspaniale, jak opisał to przewodnik "berlin top 10". Gdybym była Obamą, wcale bym nie żałowała, że przemawiam pod kolumną, a nie bramą.


lot.
Jeszcze nigdy nie widziałam w samolocie tylu dzieci. Ok 1/3 pasażerów! Arabski przypływ. Szkoda, że taki wrzeszczący ;) Pół godziny opóźnienia, morze kairskich świateł widzianych nocą z lotu ptaka i oto jestem w Egipcie.


lotnisko Cairo International.
Od samego początku miażdżyły mnie kontrasty. Bieda i egzotyczność obok przepychu i wpływów europy. Od początku było wszystko: kobiety bez twarzy, mężczyźni w białych (kiedyś) sukienkach, arabskie kłótnie o 3 nad ranem, śmieci na ulicy. Za szybami lotniska tłum taksówkarzy, wśród nich wysłany przez koordynatora z Mansoury (bo jest dużo tańszy niż taksówkarze z Kairu) z imionami Linda i Catarina wypisanymi na pomiętej kartce.


Podróż z Kairu do Mansoury.
Trochę bałam się, że moja walizka przywiązana do dachu taksówki jednym sznurkiem może nie dojechać do celu. Obaw co do taksówki było zresztą więcej, zaczynając od tego czy w ogóle dojedzie ;] Stare auto miało przynajmniej sprawny klakson, a to podstawa na ulicach Egiptu. Kierunkowskazy są tu nie nieużywane. Część pasjonującej podróży z Kairu do Mansoury niestety przespałam, zmęczenie pozwoliło mi przyzwyczaić się do hałasu- chociaż jeszcze dwie godziny wcześniej nie mogłam zasnąć na parkingu nieopodal lotniska (kiedy czekaliśmy na Barbarę z Czech, która też przyleciała na praktyki do Mansoury), kiedy to w pobliskim meczecie totalnie nieutalentowany gość nawoływał do modlitwy o wschodzie słońca. Dobrze, że w Polsce nie ma racji bytu ksiądz śpiewający godzinki przez megafon na środku miasta pięć razy dziennie. Nawet w nocy było gorąco i na dodatek bardzo wilgotno, a kiedy tylko zaczęło się rozjaśniać, wyłoniła się fala mgły i pogrążyła Egipt.


Mansura.
Pod zamkniętymi sklepami na ziemi spali policjanci, koty grzebały w śmieciach a koordynator pokazał nam nasz pokój z wiatrakiem i łazienkę z zatkanym zlewem. Dzień zacznie się o 18. Już mi się podoba (bez cienia sarkazmu!) :)


wieczorne Welcome Party
Knajpa w ogrodzie, palma i inne egzotyczne roślinki, hity Enrique Iglesiasa na żywo, jedzenie i wreszcie szisza, palona leniwie w półleżącej pozycji. Absolutny chillout. Trochę się poznajemy. Już wiadomo, że Tajwańczyk nigdy nie powiedział "fuck you", a chłopaki z Rumuni i my z Polski (ja i Kasia) przywieźliśmy więcej alkoholu niż cała reszta (jakieś 10 osób) razem wzięta ;) Ciekawe czemu mnie to nie dziwi. Do szpitala idziemy w poniedziałek, albo wtorek. Szkoda tylko, że projekt z fizjologii zamienili na mikrobiologię, o której nie mam zielonego pojęcia. Wydaje mi się jednak, że Egipt wynagrodzi mi tę karę :)

1 komentarz:

Dominik pisze...

Fajny pomysł na bloga i fajna notka. Pozdrawiam!